(function(w,d,s,l,i){w[l]=w[l]||[];w[l].push({'gtm.start': new Date().getTime(),event:'gtm.js'});var f=d.getElementsByTagName(s)[0], j=d.createElement(s),dl=l!='dataLayer'?'&l='+l:'';j.async=true;j.src= 'https://www.googletagmanager.com/gtm.js?id='+i+dl;f.parentNode.insertBefore(j,f); })(window,document,'script','dataLayer','GTM-WVPBPZ4');

02 lut 2021

Jak uczyć się angielskiego za darmo?

Mamy XXI wiek. Nigdy wcześniej świat nie był tak połączony, a w internecie można znaleźć materiały edukacyjne na dowolnie wybrany temat. Ale jak to się ma do angielskiego? Czy nauka języka obcego za darmo jest możliwa, a przede wszystkim – skuteczna? Dziś zrobimy przegląd kilku szeroko dostępnych opcji i zobaczymy!

nauka angielskiego za darmo

Darmowy kurs angielskiego online

Niektóre firmy, szkoły czy osoby prywatne oferują możliwość zapisania się na darmowe kursy języka obcego przez internet. Zapewniają materiały, prezentacje, czasem filmiki, ćwiczenia. Co tydzień, może co dwa, przychodzić będą do nas linki i załączniki z odpowiednimi tekstami i ćwiczeniami, co jakiś czas może trafić się webinar albo nagranie, na którym nauczyciel wyjaśnia pewne aspekty języka.

Brzmi doskonale, prawda? Sprawdźmy.

Zalety: ponieważ materiały najczęściej przychodzą na maila, możemy uczyć się z nich w wolnej chwili. Dziś, jutro, w piątek albo przez weekend – bez znaczenia. Z reguły możemy mieć też pewność, że będą to w miarę łatwe do zrozumienia treści.

Wady: Trochę tego będzie. Po pierwsze, stare powiedzenie mówi, że za darmo to i ocet słodki, więc na początku możemy nie zauważyć sporych problemów, takich jak jakość materiałów. Jeśli zapisujemy się na kurs w postaci newslettera, to znaczy, że taka sama treść trafia do nas i do setek, może tysięcy różnych osób – w tej grupie mamy różne poziomy znajomości języka angielskiego (o nich pisaliśmy wcześniej – potrafią sporo się różnić), więc jeśli liczyliśmy na dokładny kurs językowy na poziomie B2 albo C1, możemy się rozczarować.

Po drugie, prawda jest taka, że nic nie ma za darmo. Taki kurs organizowany przez firmę lub stronę prędzej czy później pokaże kły w postaci reklam, promocji produktów i usług czy zwykłej autopromocji autora.

Wreszcie, musimy pamiętać, że jeśli faktycznie miałby to być darmowy kurs angielskiego online, taki passion project autora, to ponieważ nie dostaje on za to wynagrodzenia, najpewniej robi to po godzinach. Jakość może się wahać, terminowość również.

Aplikacje do nauki języka online

Już od lat niezmiennie popularne są aplikacje, które pozwalają nam uczyć się angielskiego (i nie tylko) w tematycznych działach, wykonując codzienne “misje”. Motywują nas do pobijania własnych rekordów i pomagają w miarę wszechstronnie opanować język obcy.

Zalety: wbudowany w większość takich aplikacji system dziennych zadań sprawia, że czujemy chęć i potrzebę zajrzenia do aplikacji w miarę regularnie. Do tego, ponieważ smartfona praktycznie wszyscy nosimy ze sobą cały dzień, nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy jedną czy dwie lekcje przeszli w tramwaju czy autobusie.

Dodatkowo, takie aplikacje mają dobrze rozbudowane rozdziały, czy też etapy. Zwykle są one podzielone od najłatwiejszych do trudniejszych, dzięki czemu nasz postęp jest w miarę spójny i linearny, bez gwałtownych przeskoków. Żeby móc zająć się trudniejszymi zagadnieniami, najczęściej musimy przejść “test” z zakończonego poziomu.

Ponieważ smartfony dają więcej możliwości niż ekran komputera, także różnorodność zadań jest większa. Zwykle musimy wybrać właściwe słowo z rozsypanki, połączyć wyrazy z ich znaczeniami, uzupełnić zdanie, czasem nawet napisać zdanie lub słowo od zera. Mamy obrazki, aplikacje czytają nam wyraz, który musimy odnaleźć. Zdecydowanie jest to postęp względem biernego kursu z gotowymi materiałami.

Wady: kto nie wyłączył powiadomień push w aplikacji do nauki języka po maksymalnie tygodniu, niech pierwszy rzuci kamień. Nieustanne “przypominajki”, że pora na kolejną lekcję, mogą robić się uciążliwe – ale to technikalia.

Naczelną wadą aplikacji jest to, że rzadko uczą dwóch umiejętności z Wielkiej Czwórki (opisaliśmy ją w artykule o poziomach języka angielskiego) – słuchania i mówienia. Ilość odczytywanych nam słówek czy zdań bywa niewystarczająca, żebyśmy mogli osłuchać się z melodią całego języka. A nawet jeśli w dziale siódmym usłyszymy jakieś zdanie, szanse na to, że zapamiętamy jego brzmienie aż do działu osiemnastego są mizerne. No i przede wszystkim – nikt nas nie poprawi. Język angielski ma to do siebie, że podobnie pisane słowa mogą mieć niesłychaną wymowę (pomyślcie – w słowie queue, czyli “kolejka”, tak naprawdę wymawiamy tylko pierwszą literę, a w słowie cucumber, “ogórek”, każde cu ma inną wymowę). Znajomy nauczyciel opowiada historyjkę, jak jego uczennica w projekcie użyła zwrotu, który brzmiał /sii krecze/. Nikt nie mógł dojść do tego, o co chodzi, więc pokazała mu pisownię – sea creature, “stworzenie morskie”. Nie słyszała nigdy tego słowa, więc próbowała odgadnąć wymowę.

Wreszcie, podobnie jak darmowe kursy języka angielskiego – aplikacja musi trafić do wszystkich. Wspaniale, jeśli na początku pozwala wypełnić test znajomości angielskiego, ale nie każda ma taką funkcję, więc możliwe, że maturzysta będzie musiał spędzić parę dni powtarzając kolory, liczebniki, dni tygodnia i present simple, żeby dotrzeć do bardziej zaawansowanych tematów.

Nauka angielskiego samodzielnie

Zapomnijmy na chwilę o kursach i przyjmijmy, że mamy już dość dużą wiedzę o angielskim, żeby móc samodzielnie się dokształcać. Chcemy teraz osłuchać się z językiem, poznać go w użyciu, a nie w zadaniach i ćwiczeniach z podręcznika. Możemy to robić na trzy główne sposoby.

→ Wpis, który może Cię zainteresować: Metody nauki języka angielskiego

Nauka języka angielskiego z tekstów pisanych (książki, artykuły, czasopisma)

Pierwszy z nich to książki, artykuły, czasopisma i temu podobne pisane po angielsku, przez Anglików lub Amerykanów. Internet kipi od źródeł, każda większa gazeta ma swoją stronę internetową, a wydawnictwa takie jak Mental Floss, National Geographic, New York Times, czy nawet Buzzfeed, Huff Post czy The Sun oferują sporo artykułów za darmo. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, żeby znaleźć godne zaufania medium i na jego podstawie “podrasować” swoje słownictwo.

Zalety: czytanie artykułów i książek z interesujących nas dziedzin to świetny sposób na poszerzenie swojego zasobu słownictwa. Przy okazji, wiecie, że według danych Biblioteki Narodowej tylko 39% Polaków przeczytało książkę w 2019 roku? Wynik nieco smutny, więc warto spróbować go podnieść. Dzięki temu, że mamy ogromny wybór, możemy sami zdecydować, jakie słownictwo chcemy poszerzać. Potoczne, nieformalne, uczniowskie, biznesowe, prawnicze, a może coś o nurkowaniu albo wspinaczce wysokogórskiej? Znajdzie się!

Dzięki “targetowaniu” naszych zainteresowań mamy realny wpływ na to, czego chcemy się poduczyć. Możemy też nabyć umiejętności krytycznego myślenia, która pomoże nam w debatach i rozmowach na dany temat (to jeden z ważnych czynników definiujących poziom znajomości języka.

Nawet jeśli wybierzemy książki z gatunku science fiction, fantasy czy powieści obyczajowej, możemy się wiele nauczyć. To na pewno nie jest zła opcja.

Wady: czytanie czegoś więcej niż lektur szkolnych wymaga odpowiedniego poziomu znajomości języka. Literatura i dziennikarstwo to nie są rzeczy, na których może się uczyć ktoś, kto dopiero zaczyna przygodę z językiem.

Musimy także uważać na to, jakie źródła wybieramy. Zbyt “mądre” i zaawansowane źródła mogą sprawić, że będziemy stosować za sztywne formuły, zbyt “luźne” źródła – że zbyt potoczne. Tak samo krytycznie trzeba podchodzić do artykułów w internecie. W czasach, w których każdy może pisać, a dziennikarz ma 20 minut, żeby stworzyć tekst o bieżących wydarzeniach, łatwo o błędy i pomyłki. W naszym wpisie o nauce z native speakerem zwracaliśmy uwagę, że sam fakt bycia nativem nie daje legitymacji do bycia znawcą języka. Do częstych błędów należy na przykład mylenie słów their-they’re-there (ich-oni są-tam), czy pisanie *should of zamiast should have.

I, ryzykując, że brzmimy jak zdarta płyta, tekst pisany nie daje nam kompletu Wielkiej Czwórki. Mało tego – daje nam znajomość tylko jednego elementu, czyli czytania. Nie usłyszymy tych słów, nie powiemy ich. Być może także nie napiszemy, choć jest duża szansa, że poznamy pisownię.

Nauka angielskiego z filmów i seriali

Drugim sposobem domowego doszkalania się językowo są filmy czy seriale po angielsku. Prawie każdy z nas ma Netflixa, Hulu, HBO Go czy inną platformę streamingową z dostępem do setek materiałów. Czasem warto więc usiąść do filmu czy serialu, który znamy i lubimy – albo do czegoś absolutnie nowego – i przełączyć się z lektora na oryginalny dźwięk i dodać napisy, czy to angielskie (dla bardziej zaawansowanych), czy polskie (dla tych bardziej niepewnych swoich umiejętności).

Zalety: w filmach i serialach mamy do czynienia z wieloma postaciami z wielu różnych kręgów kulturowych, a co za tym idzie – z ich akcentami. Na przykład, serial Sense8 łączy akcenty z San Francisco, Chicago, Indii, Niemiec, Korei, Nairobi, Meksyku i Londynu. iZombie łączy Seattle i Londyn. Downton Abbey czy The Crown to piękne brytyjskie akcenty. Takie produkcje dają nam możliwość osłuchania się z wieloma wariantami nie tylko brzmienia języka, ale i słownictwa, którego używają postaci.

Dodatkowo, relatywnie szybkie tempo dialogów wymusza na nas jeszcze jedną ważną umiejętność – dopowiadania sobie tego, czeo nie rozumiemy. Tak, to może być niebezpieczne, ale często jest tak, że choć nie rozumiemy słowa dokładnie, możemy odgadnąć, jaki ma wydźwięk po artykulacji, tonie głosu aktora czy kontekście, w jakim pada – a to może się przydać podczas rozmów w obcym języku.

No i oczywiście dochodzi do tego zaleta czysto rozrywkowa. Od siedzenia nad ćwiczeniami i podręcznikami o wiele przyjemniej jest spędzić wieczór z kubkiem herbaty, kocykiem i ciekawym serialem, bo wtedy nauka przychodzi nam jakby przy okazji. A jeśli wybierzemy serial czy film naukowy, na przykład coś od BBC Earth, National Geographic czy Animal Planet, możemy dodatkowo poszerzyć horyzonty i dowiedzieć się ciekawych rzeczy o oceanach, historii, zwierzętach sawanny albo ptakach egzotycznych.

Wady: filmy i seriale musimy dobierać uważnie, jeśli chcemy korzystać z nich jak z materiałów edukacyjnych. Wspomniane wcześniej Downton Abbey i The Crown na pewno nie mogą stanowić podstaw nauki akcentu i słownictwa, bo te będą w nich sztywne, oficjalne, a nawet przestarzałe. Filmy i seriale osadzone w Teksasie czy Luizjanie mogą sprawić, że zaczniemy mówić z niezbyt udanym południowym akcentem, Derry Girls, Doktor Martin albo The Only Way Is Essex też mogą nam namieszać.

Musimy też wspomnieć, że scenarzyści robią co mogą, żeby dialogi w ich produkcjach przebiegały płynnie. To nie jest w stu procentach naturalna forma rozmowy – ludzie się zacinają, jąkają, wstawiają wtręty językowe (umm…, aah…, jak polskie “yyy…”). Wyćwiczony przez aktorów scenariusz może dać nam nieco nierealistyczny pogląd na to, jak powinna wyglądać rozmowa – a to dodatkowa presja, choćby podświadoma, która nie każdemu będzie służyć.

I, oczywiście, trzeba przypomnieć, że na pewno nie jest to dobre wyjście dla tych, którzy nie czują się pewnie w angielskim i trudności sprawiają im słuchanki na zajęciach. Żeby móc w miarę bezstresowo oglądać serial czy film, musimy znać angielski w wystarczająco dobrym stopniu, żeby nie przewijać co chwila i słuchać zdania po pięć razy, żeby je zrozumieć.

Język angielski na YouTube

Trzecia opcja nauki angielskiego online za darmo to YouTube – i nie mówimy tu nawet o kanałach, które specjalizują się w nauce języka (ponieważ zwykle są dostępne za darmo, mają podobne wady i zalety jak opisane w naszym pierwszym punkcie darmowe kursy angielskiego online). Dodatkową opcją, jeśli uznamy, że filmy i seriale są zbyt “wymuskane”, eleganckie i mało naturalne, są podcasty, skecze, a nawet filmy niemające związku z uczeniem anielskiego. “Zwykły” youtuber może nam posłużyć za źródło naturalnego, spontanicznego angielskiego, pod warunkiem, że przekazywanie wiedzy o nim nie jest głównym celem kanału.

Zalety: poznajemy naturalny, spontaniczny język, a przy okazji możemy rozwijać swoje pasje – czy to w zakresie gier, makijażu, DIY (do it yourself – zrób to sam) czy produkcji rzemieślniczego mydła. Przyjemne z pożytecznym.

Jeśli zaś chodzi o kwestię akcentów – bo i tu się pojawiają – mamy większą możliwość dopasowania, których chcemy posłuchać, nauczyć się, z którymi się osłuchać. Może wybieramy się na wycieczkę do Teksasu? Bez problemu znajdziemy youtubera stamtąd. Kanada? Proszę bardzo. Australia? Do wyboru. Glasgow? Jasne! Ponieważ YouTube angielski jest w zdecydowanej większości, także osoby z nieanglojęzycznych krajów prowadzą swoje kanały w tym języku. Posłuchanie kilku takich osób przed urlopem pomoże nam się osłuchać z ich wymową i poznać pewne niuanse (np. Włosi nie wymawiają /h/, dlatego hungry i angry brzmią bardzo podobnie).

Jeśli nie skupimy się na kanałach stricte dotyczących chemii, fizyki, teorii liczb czy literatury XIX wieku, raczej nie będzie nam potrzebne wyjątkowo zaawansowane słownictwo. Ludzie naprawdę rzadko mówią w wyrafinowanych, złożonych konstrukcjach, więc jeśli mamy odpowiednie podstawy – zrozumienie przyjdzie nam z łatwością.

Wady: miejmy z głowy oczywistości. Słownictwo i gramatyka mogą leżeć i kwiczeć. To, że ktoś występuje przed kamerką, nie oznacza, że jest ekspertem w zakresie języka. Niepoprawna odmiana, niepoprawne konstrukcje mogą być na porządku dziennym.

Nauka angielskiego a gry komputerowe

Kolejną próbę możemy podjąć z innym medium – grami komputerowymi. Mamy znajomego, który w wieku 10 lat grał w Pokemony. Pokemon Yellow i Silver, dokładnie. I do tej pory nie wie, jakim cudem przeszedł obie, nie znając dobrze angielskiego. Ale jednak przeszedł – więc czasem może warto zamienić lektora czy dubbing na oryginalne głosy, a zostawić napisy. Nie każda gra je ma, ale te, które mają zasługują na uwagę.

Zalety: bez znajomości języka nie skończymy gry, zatem musimy się domyślać, o co chodzi. Postaci mówią coś do nas, a my musimy odgadnąć, co mówią. To wymusza thinking on the spot, myślenie na miejscu.

Wady: jeśli nie mamy odpowiednio dobrej znajomości języka, możemy utknąć na amen. Możemy stracić przyjemność z grania, jeśli nie znamy różnic w słowach typu gun i machine gun.

Czy można się uczyć angielskiego za darmo?

Jest wiele sposobów, na które możemy próbować podszkolić swój angielski za darmo. Jesteśmy w sieci, połączeni z całym światem. Ale jeśli mieszkamy w kraju nieanglojęzycznym, to wszystko może spełznąć na niczym, jeśli nie mamy opanowanej Wielkiej Czwórki. Pisanie (możemy zaliczyć do gier, ale ledwo), Słuchanie, Czytanie, Mówienie.

→ Zobacz także wpis: Podcasty po angielsku – których warto słuchać?

Zgadnijcie, czego w sposobach, o których mówiliśmy, brakuje przede wszystkim? Tak jest – mówienia. Nie mamy z kim porozmawiać, nie ma kto nas poprawić i poćwiczyć z nami wymowy. Dlatego najlepszym wyjściem, jeśli chcemy nauczyć się angielskiego, są lekcje z lektorem, a dla nieco bardziej zaawansowanych – nauka angielskiego z native speakerem. Traktujmy zatem to, co wymieniliśmy w tym artykule, jako pomoce naukowe – nie jako główne źródła wiedzy.

Autor tekstu: Leah Morawiec, Amerykanka, native speaker z 15-letnim doświadczeniem, właścicielka TalkBack.